Kim jesteśmy?
Ja – dietetyk, trener bajkoterapii, a prywatnie szczęśliwa żona oraz mama Franka, oczarowana światem dzieci, wspieraniem ich rozwoju (dlatego zrobiłam podyplomówkę z przygotowania pedagogicznego), rozbudzaniem wyobraźni, miłośniczka odkrywania nowych przepisów, eksperymentowania w kuchni, dobrej muzyki, literatury i filmu. Określiłabym siebie jako „bliska i uważna mama”, ponieważ od zawsze staram się być przy Franku, by jak najlepiej odczytać jego potrzeby. Już nie pamiętam jak to jest nie być mamą, wsiąknęłam w macierzyństwo całą sobą. 😊 Co ważne, jestem też byłym niejadkiem – do dzisiaj krążą o mnie legendy, jak to np. tata i babcia musieli ze mną biegać po schodach, żebym w ogóle zainteresowała się jedzeniem… 😊
Franek – przebojowy, odważny młody dżentelmen i kochany przedszkolak, który wzbudza sympatię każdego, kto go pozna (choć psoci co nie miara!). Nieco szalony 6-latek, który odkąd pamiętam uwielbia gry, zagadki, eksperymenty, wyzwania. Kreatywna mała głowa (po mamusi 😊), co chwila mnie wzrusza i wzbudza podziw – np. wyznając na zmianę, że będzie policjantem/strażakiem/kierowcą autobusu, który leczy zwierzęta. 😊 W swoim pakiecie wyjątkowych cech ma: ponadprzeciętność w testach rozwojowych, zaburzenia SI (m.in. nadwrażliwość smakowo-węchową) oraz alergie pokarmowe.
Pewnie się teraz zastanawiasz: „skąd nasz problem z jedzeniem, skoro mama jest dietetykiem, a syn przebojowy i odważny, a na dodatek lubi wyzwania?”
Mimo starania się, by być mamą bliskościową, temat jedzenia był dla nas trudny od zawsze, wiązał się z napięciem i kiedyś naprawdę rzadko było inaczej.
Kłopoty z karmieniem mieliśmy od urodzenia – mieliśmy trudny i długi poród naturalny, po urodzeniu synek nie wykazywał dużego zainteresowania jedzeniem (pomimo kangurowania). Po ok 5h od porodu wymuszono na mnie nakarmienie go mlekiem modyfikowanym i pilnowano, by wypił go 20 lub 25ml (na raz!), a ja w tych wszystkich emocjach i ogromnym zmęczeniu niestety nie wiedziałam, że mogę być asertywna i po prostu spokojnie próbować dalej karmić naturalnie. Moja wiedza w tamtym okresie kończyła się na tym, że w przypadku kłopotów z karmieniem piersią należy poszukać wsparcia w postaci konsultacji laktacyjnej, nie wiedziałam o istnieniu neurologopedów ani chociaż o tym, że są logopedzi, którzy specjalizują się we wsparciu mam i dzieci w trudnościach przy karmieniu, a już tym bardziej o osteopatach, którzy pomagają wrócić do równowagi układowi nerwowemu dając ukojenie ciału.
Ostatecznie znalazłam z synkiem kompromis – karmienie piersią inaczej (KPI), czyli karmienie odciąganym mlekiem przez 18 miesięcy, dopóki moja „fabryka” działała. Przypadkowo znalazłam grupy mam KPI na facebook’u „Randkujące z laktatorem” (Randkujące z laktatorem – karmienie piersia inaczej offtopowo | Facebook) oraz „Mamy ściągające mleko – karmienie piersią inaczej (KPI)” (Mamy ściągające mleko – karmienie piersią inaczej (KPI) | Facebook), które dosłownie uratowały nam życie, ponieważ Franek nie chciał pić innego mleka niż moje. Dziewczyny nauczyły mnie wszystkiego o tym sposobie karmienia i swoją wiedzą, doświadczeniem zaprzeczyły wszystkiemu, co było mi wmawiane przez położne „niech się pani nie nastawia, nie uda się pani utrzymać laktacji, może 3 miesiące, ale nie dłużej”. Będę im wdzięczna do końca życia! 😊
Mimo tego, że mam wykształcenie kierunkowe, w okres rozszerzania diety wchodziłam z ogromnym niepokojem. Aby dobrze się do niego przygotować – odbyłam aż 2 kursy związane z żywieniem dzieci, obkupiłam się w książki kucharskie z przepisami BLW, przygotowałam kuchnię – gadżety do rozszerzania diety, a nawet kitchen helper, by później móc razem z Frankiem rządzić w tym królestwie. Niestety w swoich przygotowaniach zapomniałam o jednym, a z perspektywy czasu wiem, że najważniejszym. Nie wyleczyłam swoich zranień z tego okresu, jak ja byłam mała. Nie przyglądnęłam się temu napięciu związanemu z jedzeniem z uwagą, dałam mu nad sobą zapanować, eskalować i zamiast towarzyszyć czule i uważnie Frankowi w drodze odkrywania jedzenia, tego bogatego świata kolorów, zapachów i smaków – pozwoliłam, żebyśmy tip topkami zbliżali się najpierw do stacji neofobii pokarmowej (która jest rozwojowa), ale ją minęli i poszli dalej, ku wybiórczości pokarmowej. I tam utknęli na bardzo długo… Przez naprawdę długi czas nie rozumiałam, że moje osobiste doświadczenia z mojego okresu rozszerzania diety i całego dzieciństwa, gdy mówiono o mnie „niejadek” odżyły w momencie, gdy zostałam mamą i to ja mam być odpowiedzialna za karmienie mojego dziecka! To właśnie była moja blokada, coś, co nie pozwalało mi być przy synku prawdziwie i z pełnym rozumieniem sytuacji.
Franek okres mouthing przeszedł naprawdę w niewielkim zakresie – buźkę stymulował właściwie tylko swoimi rączkami i dosłownie kilkoma zabawkami. W tamtym okresie nie wiedziałam, że to już jest dla nas wskazówką, że z rozszerzaniem diety będę prawdopodobnie kłopoty. Wtedy cieszyliśmy się z mężem, że „mamy mądre dziecko, które wie, że nie wszystko się wkłada do buzi”. Nie zapaliła mi się wówczas żadna czerwona lampka w głowie, a samo pojęcie „mouthing” poznałam, gdy Franek miał między 2.5 roku
a 3 latka i był to dla mnie mocny punkt zwrotny w naszej historii, ponieważ od tego czasu znacznie więcej uwagi poświęcałam na swoją edukację w zakresie pomocy Frankowi oraz przestałam słuchać głosów
„on z tego wyrośnie, zobaczysz”.
Cały ten czas widziałam, kiedy Frankowi robi się trudno – zawsze nam jasno pokazywał, o co mu chodzi, np. w ten sposób: kręcenie się, uciekanie od stołu, zatykanie nosa, odwracanie głowy, wyraz twarzy obrzydzenia lub powstrzymujący ruch ręką, żeby czegoś na talerz nie nałożyć. A mimo to uparcie trzymałam się jednego celu „ma zjeść, koniec kropka”, wypierając trudności, które przecież zauważałam.
Z tego względu dość szybko zrezygnowaliśmy z BLW, ponieważ „skuteczniejsze”, okazało się karmienie synka, ponieważ udawało się, pomimo jego trudności w obszarze jedzenia i oczywiście był to dla mnie szybszy sposób karmienia.
Nie wspierało nas otoczenie – mój syn był jedynym dzieckiem w bliskim środowisku, które wykazywało takie trudności. Każde spotkanie (czy z rodziną, czy znajomymi) mimowolnie wyzwalało napięcie i wiązało się z tym, że musiałam (lub czułam, że muszę) się tłumaczyć, dlaczego tak jest. Dzisiaj wiem, że to było niepotrzebne i szkodliwe (nie pomagało Frankowi), jednak poczucie chęci bycia usłyszaną, zrozumianą –
w tamtym okresie wygrywało i zawsze ulegałam tej pokusie tłumaczenia się.
Odkąd pamiętam, Franek był z nami w kuchni. Nigdy nie bał się dotykać jedzenia, ani go wąchać, ale już kontekst, że ma czegoś spróbować – powodowało kiedyś ucieczkę lub chociaż wycofanie, zawahanie.
Z tego względu w naszym domu jest dużo pomocy terapeutycznych, pomagających oswajać jedzenie – książeczki, gry, zabawy, dzięki którym mogliśmy (oczywiście z różnych skutkiem) zaprzyjaźniać się z jedzeniem. Nasze dążenie do bliskości w tych trudnościach zaowocowało tym, że dzisiaj podczas wspólnych przygód w kuchni Franek sam przejmuje dowodzenie, co chce dodać do swoich „udawanych potraw” i zawsze jakimś cudem coś z tego na tyle go zainteresuje, że tego spróbuje. 😊 Przed zabiegiem usunięcia przerośniętych migdałków (i chwilę po nim) – dbał o to, by jedzenie miało odpowiednią konsystencję, ponieważ zbyt twarde, „ostre”, zwyczajnie powodowało ból przy przełykaniu,
a wtedy kończyło się to odmową kontynuowania posiłku. Aktualnie nie przywiązuje już do tego wagi, jest w nim więcej spokoju i ciekawości, a to daje nam dużo więcej pola do doświadczeń z jedzeniem.
Mimo mojej ogromnej uważności na swoje dziecko w każdym innym aspekcie jego, naszego życia, z powodu mojego wewnętrznego niepokoju, poczucia samotności w temacie, w świecie żywieniowym pozwoliłam, żeby wkradła się niestety presja w kontekście jedzenia, która kompletnie psuła naszą bliskość w momencie wspólnych posiłków i naprawdę mogła zagrozić wzajemnym relacjom. W pewnym momencie wyglądało to tak, że myśl o wspólnych posiłkach była nie do zniesienia i najpierw jadł synek, późnej my, żeby zachować równowagę i dobre relacje między sobą. Co więcej – na chwilę utraciliśmy radość z gotowania, a dla nas gotowanie jest językiem miłości. Uwielbiamy atmosferę wspólnego czasu przy stole, w radości z powodu bycia razem i związanego z tym błogiego spokoju. Dlatego trudności w jedzeniu u Franka pogrążały naszą pewność siebie, wiarę w nasze możliwości, że uda nam się wrócić do tego, jak było kiedyś i potęgowało w nas blokady, mury, zasłaniało oczy, widzieliśmy tylko zagrożenia, a nie nadzieję, perspektywy i płaszczyzny do pracy. Dzięki Bogu ten czas już za nami! 🙂
Ważnym elementem jest też czas przedszkolny. Odkąd Franek został przedszkolakiem – również jego pewność siebie została zachwiana. Do momentu przedszkola był ze mną w domu, miał edukację domową. W przedszkolu natomiast zauważył dużo wyraźniej (i częściej), że się wyróżnia na tle dzieci, nie rozumiał, dlaczego dla niego jedzenie jest trudne, a inni robią to tak naturalnie i nie boją się jedzenia. Dodatkowo, w pierwszym roku był nieustannie „komplementowany”, że jest niejadkiem, więc jeszcze głębiej zaczął wnikać w tę etykietę i stawał się jeszcze bardziej ostrożny w jedzeniu – zarówno w przedszkolu, jak i w domu. W tamtym okresie naszej przedszkolnej przygody było nam naprawdę bardzo trudno – zabrakło zainteresowania i wsparcia w placówce, musiałam go odbierać o godz. 12, „bo nie chciał jeść”. Na szczęście od drugiego roku przedszkola sytuacja się diametralnie odmieniła! 😊 Dzięki otwartości Dyrekcji i Paniom Nauczycielkom na współpracę ze mną w ramach terapii karmienia synka, Franek ma gotowość do próbowania nowych posiłków przedszkolnych, aktualnie rzadko kiedy nic nie je, zawsze znajdzie coś dla siebie, nie boi się mówić, jak chce mieć zaserwowaną potrawę. Pokazuje mi to wyraźnie, że współpracujące środowisko (dom rodzinny i placówka; obok specjalistów) może naprawdę pomóc dziecku, które ma lęk przed jedzeniem i trudności w jedzeniu. 😊
Dzisiaj mogę już trochę odetchnąć z ulgą, ponieważ pokonaliśmy najważniejszego wroga – presję – i uczymy się siebie przy posiłkach na nowo. Zmianę perspektywy zawdzięczam Gosi Tchurz – autorce programu terapeutycznego KREBS, która swoim warsztatem dla rodziców dzieci z trudnościami w jedzeniu po prostu odmieniła nasze życie (więcej o Niej możesz przeczytać tutaj: Dobre miejsce w sieci (zdrowoinspirujemy.pl)). Wiele zawdzięczam także Magdalenie Ciężkowskiej – Dzieci Zdrowo Odżywione, która przeprowadziła mnie krok po kroku przez drogę nauki jedzenia dziecka, które je wybiórczo, które boi się jeść, dzięki czemu w końcu wiedziałam JAK mam to zrobić, by Franek zaczął próbować i rozszerzył swoje menu (więcej o Niej możesz przeczytać tutaj: Dobre miejsce w sieci (zdrowoinspirujemy.pl)). Załączam także naszą rozmowę po kursie Magdy https://fb.watch/pPyO4eA-JO/ 🙂
A jak jest teraz?
Wciąż współpracujemy z logopedami (usprawniamy artykulację), neurologopedą (usprawniamy pracę żuchwy), w przedszkolu Franek ma zajęcia SI. Poza tym jesteśmy pod opieką pediatry, laryngologa i alergologa.
Robimy razem zakupy, potem gotujemy razem, jemy razem, uczymy się uważności na swoje emocje, rozładowywania tych emocji, dobrze się bawimy (bardzo często sięgając po bajkoterapię) 😊 . Kiedy tylko mamy więcej czasu – staramy się jeść wspólnie przy tzw. szwedzkim stole, ta metoda nam bardzo pomaga. M.in. dzięki niej powolutku, w swoim tempie, właściwym naszej rodzinie – kroczymy już nową drogą, jeszcze pełną przystanków, czasem zakrętów lub nawet się trochę gubimy – ale w końcu staramy się iść nią razem.
I właśnie do tego towarzyszenia nam, spotkania nas na tej drodze, serdecznie Cię zapraszam. 😊 Proszę tylko o czułe oko, ponieważ na pewno będą się nam zdarzać potknięcia. Jednak mimo to z wielką nadzieją zaczynam kolejną dużą przygodę w naszym życiu. Nasza historia zrodziła we mnie misję, by być „rzecznikiem niejadków”, by pokazać jak to niejadkowanie i odniejadkowanie wygląda od (naszej) kuchni i właśnie dlatego możemy się spotkać na tym blogu. 😊
Mam nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej. Miłej lektury! 😊